Rok 2024 powoli dobiega końca, a ja z przyjemnością spoglądam wstecz na gamingową podróż, która wypełniła ostatnie dwanaście miesięcy. To był rok pełen emocji, wyzwań i niesamowitych historii, które tylko gry potrafią opowiedzieć. Każdy ukończony tytuł był jak nowy rozdział tej przygody – od wielkich blockbusterów zachwycających rozmachem, po kameralne produkcje indie, które często zaskakiwały bardziej niż niejedna wysokobudżetowa gra.
W 2024 nie chodziło tylko o granie – to był czas odkrywania, powrotu do klasyków i eksplorowania różnorodnych światów, które oferowały coś więcej niż rozrywkę. Gry stały się dla mnie miejscem, gdzie mogłem się odprężyć, przeżywać niesamowite przygody i zanurzyć w emocjonujące historie, które zostaną ze mną na długo. To był wspaniały rok – pełen wspomnień, które z przyjemnością zabiorę ze sobą w nadchodzący 2025.
Oto lista gier i krótkie przemyślenia na ich temat, które mam nadzieje kiedyś jak znajdę czas zamienię w dłuższe recenzje a póki co powspominajmy ten rok wspólnie.
Styczeń: Początek roku w cieniu niedokończonych historii
Rok 2024 rozpocząłem od zamknięcia zaległych rozdziałów – gier, które zacząłem jeszcze w 2023 ale nie ukończyłem lub jak w przypadku Lies Of P stanąłem na ostatnim bossie.
Lies of P – 8/10
Ta gra przyciągnęła mnie nietuzinkowym połączeniem mrocznego klimatu rodem z Bloodborne z baśniową historią inspirowaną "Pinokiem". Choć mechanika walki była solidna i satysfakcjonująca, a świat intrygował szczegółami, brakowało mi w niej większej różnorodności. Momentami frustrująca, wprawiająca w złość lecz na koniec dnia sprawiedliwa.
Jest to solidna pozycja w świecie soulslike ,jeśli nie jedna z najlepszych ,która zbliżyła się bardzo blisko to serii Dark Souls.
Gotham Knights – 6/10
Jako fan uniwersum DC, sięgałem po ten tytuł z nadzieją na emocjonującą przygodę w Gotham. Niestety, choć gra miała swoje momenty, a fabuła oferowała ciekawe spojrzenie na życie bohaterów po odejściu Batmana, monotonne misje i przeciętna mechanika walki nie pozwoliły w pełni cieszyć się rozgrywką. Przyjemność z gry nawet jakaś była, ale nie spełniła moich oczekiwań.
Yakuza Gaiden: The Man Who Erased His Name – 9/10
Ta część Yakuzy była niczym list miłosny do fanów serii. Powrót Kiryu w pełnej krasie, z fascynującą historią, dynamicznymi walkami i niepowtarzalnym klimatem, sprawił, że zatonąłem w tym świecie na długie godziny. Humor, dramat i niezliczone minigry – Yakuza Gaiden była wszystkim, czym mogłem sobie wymarzyć na początek roku i stała się moją pierwszą platyną w serii Yakuza, mam nadzieje że nie ostatnią.
Wo Long: Fallen Dynasty – 7/10
Wciągnąłem się w tę grę może nie odrazu a dopiero po pokonaniu pierwszego bossa, to wtedy zrozumiałem jak działają mechaniki i mimo wysokiego poziomu trudności odnalazłem się w tej grze jak w domu. Niemniej jednak, niektóre elementy wydawały się nieco powtarzalne, co z czasem osłabiło moją ekscytację. Jednak fani gier w stylu Nioh powinni poczuć się tutaj dobrze. I fakt, bieganie i próby robienia gry na szybko jednak tutaj się sprawdzają.
Styczeń był dla mnie swoistym "rozgrzewkowym" miesiącem, który pozwolił z satysfakcją zamknąć Lies of P, Wo Long’a czy Gotham Knights i przygotować miejsce na zupełnie nowe przygody.
Luty: Pora na moją grę roku
Po intensywnym styczniu przyszedł luty, a wraz z nim jeden z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie tytułów – Like a Dragon: Infinite Wealth. To była przygoda, która nie tylko spełniła wszystkie moje oczekiwania, ale także je przekroczyła, stając się moją grą roku.
Like a Dragon: Infinite Wealth – 10/10
Seria Yakuza (obecnie znana jako Like a Dragon) od lat zdobywa moje serce, ale Infinite Wealth wspięło się na absolutne wyżyny. To kontynuacja historii Ichibana Kasugi, bohatera, który już w poprzednich częściach pokazał, jak łączyć humor, emocje i nieugiętą determinację w obliczu przeciwności losu.
Fabuła była mistrzowska – pełna dramatów, zaskakujących zwrotów akcji, a jednocześnie przesiąknięta charakterystycznym dla serii absurdalnym humorem. Nowa lokacja – słoneczne Hawaje – dodała świeżości i kontrastowała z mroczniejszymi wątkami, nadając grze unikalnego klimatu. System walki turowej został dopracowany niemal do perfekcji, a różnorodność zadań pobocznych, minigier i interakcji sprawiła, że każde spędzone tam chwilę uważałem za bezcenne.
Najbardziej poruszyła mnie jednak relacja Ichibana z innymi postaciami no i wątek Kiryu. Gra po mistrzowsku balansowała pomiędzy dramatem a komedią, co wywoływało zarówno śmiech, jak i łzy. Każda scena była przemyślana, a końcówka pozostawiła mnie z niesamowitym poczuciem spełnienia.
Nie zliczę moich wiadomości do znajomych ,którzy w tym czasie też grali i wspólnie przeżywaliśmy każdy rozdział, każdy cliffhanger.
Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że Like a Dragon: Infinite Wealth nie tylko uczyniło luty jednym z najlepszych miesięcy tego roku, ale także ustawiło bardzo wysoką poprzeczkę dla wszystkich kolejnych tytułów, które miałem okazję poznać w 2024 roku.
Jeśli ktoś zapytałby mnie o jedną grę, którą musiałby zagrać w tym roku, bez wahania wskazałbym właśnie nią nawet jeśli ktoś nie jest fanem serii.
Marzec: Powrót do klasyki i nostalgii z ulubioną serią
Marzec upłynął pod znakiem nostalgii. Postanowiłem odkurzyć jedną z moich ulubionych serii – Metal Gear Solid. Po emocjonującym lutym z Yakuzą, przyszedł czas na odświeżenie wspomnień i ponowne zanurzenie się w świat szpiegowskich intryg stworzonych przez Hideo Kojimę.
Metal Gear Solid V: Ground Zeroes – 8/10
Choć Ground Zeroes jest bardziej prologiem niż pełnoprawną grą, to wciąż urzeka swoją jakością. Krótkie, ale intensywne doświadczenie nawiązywało do korzeni serii, łącząc dynamiczną akcję z elementami skradanki. Misja ratunkowa w bazie Omega była klimatyczna i napięta, a otwarta struktura rozgrywki dawała swobodę w podejściu do każdego celu.
Odwiedzenie tej części przypomniało mi, jak precyzyjnie zaprojektowane są mechaniki serii. Choć rozgrywka była stosunkowo krótka, różnorodność sposobów realizacji zadań zachęcała do eksperymentowania i ponownego przechodzenia misji. Ground Zeroes to esencja Metal Gear Solid w skondensowanej formie – mocne i intensywne wrażenia w niewielkim opakowaniu.
Metal Gear Solid V: The Phantom Pain – 6.5/10
Główne danie marca, The Phantom Pain, pozostawiło u mnie mieszane odczucia. Z jednej strony, gra prezentowała się niesamowicie pod względem technologicznym – rozległy, otwarty świat, płynne mechaniki skradanki i niezliczone możliwości w podejściu do misji były imponujące. Jednak po raz kolejny odczułem, jak niedokończona jest ta część.
Fabuła, która zawsze była jednym z najmocniejszych elementów serii, tutaj wyraźnie kuleje. Chociaż początki były obiecujące, z każdą kolejną misją brakowało głębi i charakterystycznej dla serii narracyjnej spójności. Misje w pewnym momencie zaczęły się powtarzać, co odbierało radość z eksploracji.
Mimo to The Phantom Pain miało swoje momenty – relacja z Quiet, dynamiczne starcia z bossami i dobrze zaprojektowane misje poboczne potrafiły wciągnąć na długie godziny. Niestety, brak mocnego zakończenia i rozwinięcia wątków sprawił, że gra pozostawiła u mnie uczucie niedosytu.
Marzec był miesiącem refleksji nad tym, jak ewoluowała seria Metal Gear Solid. Powrót do MGS V był dla mnie jak spotkanie z dawnym przyjacielem – miło ale się trochę zasiedziałeś.
Kwiecień: Rozczarowujące premiery i podróż przez pokemony
Kwiecień nie był miesiącem, który zapamiętam jako szczególnie ekscytujący, sam fakt że musiałem chwile sie zastanowić i przejżeć achievmenty ,żeby zobaczyć w co grałem dużo już o tym miesiącu mówi. I w sumie był czas, gdzie skupiłem się na dwóch grach, które – przynajmniej w teorii – miały potencjał na długie godziny rozrywki. Niestety, zarówno Diablo 4, jak i Pokemon Violet okazały się doświadczeniami pełnymi frustracji i rozczarowania.
Diablo 4 – 5/10
Diablo 4 to jedna z tych gier, które czekałem z dużymi nadziejami. Seria, która od lat budowała swoje miejsce w świecie gier RPG, w tej odsłonie nie spełniła oczekiwań. Pod względem wizualnym gra wygląda świetnie – mroczny, gotycki klimat i detale otoczenia robią wrażenie. Jednak to, co najbardziej mnie zawiodło, to brak świeżości i nieudana próba pogłębienia mechanik.
Rozgrywka, choć płynna, szybko stawała się monotonna. System progresji wydawał się mało satysfakcjonujący, a fabuła nie była w stanie mnie wciągnąć na tyle, by poczuć emocjonalną więź z wydarzeniami w świecie Sanktuarium. Co więcej, balans w grze był wyraźnie problematyczny, a pewne mechaniki sprawiały wrażenie zaprojektowanych bardziej pod monetyzację niż czystą przyjemność z grania.
Innymi słowy, nic nie było ważne byle iść do przodu bo i tak lepszy item co chwile wypadał. Przeciwnicy się scalowali, więc po co się starać? (Nawet przy końcu gry)
Pokemon Violet – 5/10
Po Pokemon Violet spodziewałem się powrotu do beztroskiej zabawy, ale niestety gra okazała się bardziej męcząca niż relaksująca. Otwarty świat, choć na pierwszy rzut oka obiecujący, w rzeczywistości był pusty i pozbawiony życia. Eksploracja szybko stawała się nużąca, a techniczne niedociągnięcia, takie jak błędy graficzne i spadki płynności, skutecznie odbierały przyjemność z gry.
Fabuła i nowe postacie również nie wyróżniały się niczym szczególnym. Brak jakiegokolwiek większego wyzwania w rozgrywce sprawił, że walka przestała być emocjonująca, a chwytanie pokemonów – które powinno być kluczowym elementem – wydawało się wręcz banalne. Choć gra miała kilka miłych momentów, szczególnie jeśli chodzi o projekt niektórych nowych stworzeń, to jednak całość pozostawiła wrażenie niedopracowanego produktu.
Po prostu dajcie mi pokemony gdzie mogę być złolem!
Kwiecień był miesiącem, który przypomniał mi, że nawet gry z głośnych serii mogą zawodzić. Obie te produkcje miały duży potencjał, ale zabrakło im głębi i dopracowania, by zapisać się w pamięci jako coś więcej niż przeciętne doświadczenia.
Maj: Londyńskie ulice na nowo i mroczna opowieść o Kuby Rozpruwaczu
Maj upłynął mi pod znakiem powrotu do świata Assassin’s Creed Syndicate. Choć grę ukończyłem od jej premiery dwu czy trzykrotnie na przestrzeni lat.
Assassin’s Creed Syndicate – 6.5/10
Syndicate to gra, która w swojej podstawowej wersji dostarcza solidnej, choć nie wybitnej rozrywki. Londyn w epoce wiktoriańskiej to pięknie odwzorowany świat, pełen detali i miejsc, które przyjemnie eksplorować. System walki, choć uproszczony w porównaniu do wcześniejszych części, jest wystarczająco dynamiczny, aby czerpać z niego satysfakcję.
Postacie Evie i Jacoba Frye mają swoje momenty, ale ich historia jest dość przewidywalna, a główny antagonista, Crawford Starrick, pozostaje nijaki i nie stanowi poważnego wyzwania. Mechanika zarządzania gangiem, choć miała potencjał, szybko stała się nużącym dodatkiem. Gra cierpi także na brak innowacyjności (ok wiem jest hak jak z serii o Batmanie) i powtarzalność misji, co skutecznie obniżało moje zaangażowanie w opowieść.
Syndicate: Jack the Ripper DLC – 7/10
DLC Jack the Ripper natomiast okazało się znacznie bardziej angażujące. Historia skupia się na Evie Frye, która po latach powraca do Londynu, by zmierzyć się z mrocznym dziedzictwem Jacoba i grozą zbrodni Kuby Rozpruwacza. Dodatek ma znacznie cięższy klimat niż podstawowa gra, co stanowiło miłą odmianę.
Misje są bardziej zróżnicowane, a wprowadzenie mechaniki zastraszania w walce nadało grze nowy, mroczny charakter. Choć fabuła DLC związana z Kubą Rozpruwaczem nie jest długa to samo eksplorowanie bardziej ponurej wersji Londynu było ciekawym doświadczeniem.
Maj przypomniał mi, że Syndicate to gra, która nie unika swoich niedoskonałości, ale potrafi zapewnić przyzwoitą rozrywkę, szczególnie gdy dopełnia ją dobrze zrealizowany dodatek. Jack the Ripper był ciekawym akcentem, który wynagrodził mi niektóre braki podstawowej kampanii.
Czerwiec: Od rozczarowania po powrót do ukochanego klasyka
Czerwiec okazał się miesiącem skrajnych emocji – od frustracji w nowym RPG, które okazało się nie spełniać moich oczekiwań, po nostalgiczny powrót do jednego z najbardziej ukochanych tytułów mojego dzieciństwa.
GreedFall – 4/10
GreedFall miało być jednym z tych RPG-ów, który pochłonie mnie bez reszty – obiecywał bogaty świat, ciekawe konflikty polityczne, a także opcję podejmowania wyborów moralnych, które wpłyną na historię. Niestety, szybko okazało się, że gra jest bardziej rozczarowaniem niż przygodą przy której będe świetnie sie bawił.
Świat przedstawiony, choć na pierwszy rzut oka interesujący, jest monotonny i pozbawiony życia. Misje poboczne sprowadzają się do ciągłego biegania tam i z powrotem, a walka, mimo że na początku wydawała się obiecująca, szybko zaczęła nużyć z powodu braku różnorodności.
Postacie, które miały być kluczowe dla budowania fabularnych emocji, były słabo napisane i nijakie. Dialogi, zamiast angażować, momentami wydawały się ciągnąć bez celu. Szkoda, bo gra miała potencjał – niestety, nie została zrealizowana w satysfakcjonujący sposób.
Crash Bandicoot 3: Warped – 10/10
Po nieudanej przygodzie z GreedFall sięgnąłem po pewniaka – Crash Bandicoot 3: Warped. To jedna z tych gier, które mogę przechodzić w nieskończoność i nigdy się nie znudzić. Kultowy platformer z lat 90. był jak ciepły powiew nostalgii, przypominający mi czasy beztroskiego dzieciństwa.
Każdy poziom to majstersztyk designu – od przygód w starożytnym Egipcie po futurystyczne wyścigi, każdy świat tętnił pomysłowością i doskonałą grywalnością. Precyzyjne sterowanie, świetna muzyka i humor, który jest znakiem rozpoznawczym serii, sprawiają, że Crash Bandicoot 3 to nie tylko klasyk, ale wręcz definicja perfekcyjnej platformówki.
Czerwiec przypomniał mi, jak bardzo cenię gry, które nie próbują być czymś więcej niż solidną rozrywką. Crash Bandicoot 3 to dowód na to, że prosta, ale dopracowana mechanika i niekończąca się frajda mogą pozostawić większe wrażenie niż skomplikowane RPG.
Lipiec: Mario i niespodziewana przygody z Flintlock
Lipiec przyniósł mi dużo dobrej zabawy, z Mario w roli głównej i nową grą akcji, która pozytywnie mnie zaskoczyła. To był czas skakania po kolorowych platformach, walk z epickimi bossami i eksploracji świeżych światów.
Super Mario 3D World – 9/10
Super Mario 3D World to perfekcyjny przykład platformówki, która udowadnia, dlaczego seria Mario od dekad utrzymuje swoją wysoką pozycję w branży. Gra jest pełna kreatywnych poziomów, które za każdym razem zaskakują pomysłowością. Mechanika zespołowej gry, choć chwilami chaotyczna, dodała mnóstwo radości, szczególnie podczas kooperacyjnych sesji z przyjaciółmi.
Każdy świat oferował coś innego – od klasycznych poziomów z zamkami, przez etapy pod wodą, aż po te osadzone w kosmosie. Zbieranie gwiazdek, pieczątek i odblokowywanie dodatkowych poziomów to czysta satysfakcja. Gdyby gra miała jeszcze bardziej wciągającą fabułę, mogłaby być najlepszą grą w ,którą grałem w tym roku.
Mario Bowser’s Fury – 8/10
Bowser’s Fury to ciekawe uzupełnienie głównej gry, oferujące bardziej otwarty świat do eksploracji. Eksperyment z nieliniową strukturą poziomów wypadł naprawdę dobrze – przemieszczanie się między wyspami, walka z gigantycznym Bowserem i zbieranie Cat Shines to doświadczenie świeże i niezwykle przyjemne.
Jednak momentami gra wydawała się trochę niedokończona, jakby brakowało kilku szlifów. Mimo to uważam Bowser’s Fury za świetne uzupełnienie Mario 3D World – obie gry idealnie się dopełniają, tworząc bardzo udany pakiet.
Flintlock – 8/10
Flintlock: The Siege of Dawn zaskoczyło mnie na plus. Ta mroczna gra akcji z elementami RPG, osadzona w steampunkowym świecie, oferuje ciekawy mix walki wręcz i dystansowej, w której musimy precyzyjnie korzystać z broni palnej i magicznych zdolności.
Historia o konflikcie pomiędzy śmiertelnikami a bogami wciągnęła mnie bardziej, niż się spodziewałem. Choć momentami walka była nieco chaotyczna, a niektóre lokacje mniej zapadające w pamięć, to ogólne doświadczenie było bardzo pozytywne. Szczególnie wyróżnia się protagonistka – silna, ale z ludzkimi słabościami, co czyniło ją niezwykle wiarygodną.
I dobrze wiecie, ja co do kontrowersji podchodzę z dystansem bo albo mi się gra dobrze albo źle, jak prostemu człowiekowi i szczerze? Ta gra naprawde pod kątem gameplayu wypada lepiej niż 70% tego co jest nam aktualnie serwowane. Sam jestem w szoku że to piszę ale taka prawda, miałem fun.
To był różnorodny miesiąc – od klasycznych skoków Mario, przez świeże podejście w Bowser’s Fury, po bardziej intensywną i mroczną przygodę w Flintlock. Każda z tych gier wniosła coś wyjątkowego, a ja czerpałem z nich masę frajdy, niezależnie od stylu czy tonu.
Sierpień: Miesiąc snajperski – precyzja, skradanie i satysfakcja
W sierpniu poczułem, że czas chwycić za karabin snajperski i zanurzyć się w świecie precyzyjnych strzałów, skradania i planowania akcji. Seria Sniper Elite zajęła mi cały miesiąc..
Sniper Elite 5 – 8/10
Na moment pisania jest to najnowsza odsłona serii ,która okazała się niezwykle dopracowana pod kątem mechaniki i immersji. Sniper Elite 5 oferuje bardziej otwarte mapy niż wcześniejsze części, co pozwala na różnorodne podejście do wykonywania misji. Wybór drogi, planowanie strzałów i wykorzystanie otoczenia to coś, co pochłonęło mnie na wiele godzin.
Kill cam, czyli charakterystyczne dla serii spowolnione ujęcia po trafieniu, nigdy nie przestaje cieszyć – szczególnie gdy uda się oddać idealny strzał z bardzo dużej odległości. Fabuła, choć standardowa dla gier tego gatunku, stanowiła solidne tło dla rozgrywki. Sniper Elite 5 to najlepsza odsłona serii, która udowadnia, że studio wciąż doskonali swoje rzemiosło.
Nie mogę się doczekać kolejnej części z końcem stycznia 2025!
Sniper Elite 4 – 7/10
Powrót do Sniper Elite 4 przypomniał mi, jak ta część była przełomowa w swoim czasie. Otworzyła serię na większe, bardziej różnorodne mapy, a system skradania zaczął odgrywać jeszcze ważniejszą rolę. Włoskie krajobrazy i sceneria II wojny światowej zostały świetnie oddane, co sprawiło, że eksploracja była równie satysfakcjonująca jak samo strzelanie.
Jednak w porównaniu do piątki, niektóre mechaniki wydają się nieco przestarzałe, a system AI wroga momentami zawodzi. Mimo to każda misja była emocjonująca, a uczucie satysfakcji po zakończeniu trudnych starć wynagradzało drobne niedoskonałości.
Sierpień był miesiącem precyzji i cierpliwości. Każdy idealnie oddany strzał dawał mi ogromną satysfakcję, a planowanie misji w Sniper Elite 5 i 4 przypomniało mi, jak ważna jest taktyka w grach tego typu. Snajperski maraton dostarczył mi solidnej dawki emocji..
Wrzesień: Przyjemne niespodzianki i powroty do ulubionej serii
Wrzesień to czas, w którym połączyłem nowe doświadczenia z nostalgicznym powrotem do jednego z najlepszych przedstawicieli serii Yakuza. Zróżnicowanie gatunkowe gier, które ukończyłem w tym miesiącu, sprawiło, że każda sesja była świeża i wciągająca.
Remnant 2 – 7.5/10
Kontynuacja kooperacyjnego hitu z elementami soulslike okazała się solidnym rozwinięciem formuły. Remnant 2 dostarczył bardziej różnorodnych światów, ciekawych bossów i lepszej mechaniki walki. Eksploracja generowanych lokacji była satysfakcjonująca, a system klas postaci umożliwia dopasowanie stylu gry do indywidualnych preferencji.
Jednak fabuła, podobnie jak w pierwszej części, nie była głównym atutem – raczej stanowiła pretekst do przechodzenia kolejnych światów. Największą frajdę dawała współpraca z innymi graczami i walka z wymagającymi przeciwnikami, co uczyniło tę grę przyjemnym wyzwaniem.
Yakuza Kiwami 2 – 8/10
Wrzesień nie mógł się obyć bez powrotu do świata Yakuzy, a Kiwami 2 ponownie przypomniało mi, dlaczego uwielbiam tę serię. Remake drugiej części na silniku Dragon Engine zachwycił wizualnie, w szczególności oddaniem Kamurocho i Sotenbori. Historia konfliktu między Kazumą Kiryu a Ryuji Godą wciągała od pierwszej chwili, dostarczając emocjonalnych momentów i niezapomnianych zwrotów akcji.
System walki był dynamiczny i satysfakcjonujący, a dodane aktywności poboczne, takie jak zarządzanie klubem kabaretowym, wniosły do rozgrywki dodatkowy wymiar. Kiwami 2 to przykład, jak powinno się robić remake’i – z szacunkiem do oryginału, ale z uwzględnieniem nowoczesnych standardów.
Wrzesień był miesiącem intensywnych emocji – od intensywnych walk z bossami w Remnant 2 po głębokie zanurzenie w świecie przestępczości i honoru w Yakuza Kiwami 2. Obie gry dostarczyły mi sporo godzin rozrywki, każda na swój unikalny sposób, i udowodniły, że zarówno nowe marki, jak i odświeżone klasyki mają swoje miejsce w moim gamingowym repertuarze.
Październik: Nadróbmy kilka zaległości
Październik to czas, w którym zanurzyłem się w różnorodnych tytułach, od klasyków, które doczekały się odświeżenia, po wyśmienite produkcje indie. Choć gry były bardzo zróżnicowane, to każda z nich miała coś, co sprawiło, że była wartą przejścia propozycją.
Mafia Remastered – 4/10
Remaster jednej z najlepszych gier akcji z lat 2000-tych niestety zawiódł moje oczekiwania. Choć wizualnie gra robiła niezłe wrażenie, to jednak wiele elementów, które kiedyś były urokliwe, w dzisiejszych czasach po prostu się zestarzały. Sterowanie, mimo kilku poprawek, wciąż było dość toporne, a fabuła, mimo że zachowana, nie była w stanie przyciągnąć mnie w taki sposób, jak oryginał. Grze zabrakło świeżości i dopracowania, co sprawiło, że nie potrafiłem się w pełni zaangażować w opowiadaną historię.
Death's Door – 7/10
Death's Door to indie, które mocno zaskoczyło mnie swoją mroczną atmosferą, uroczym stylem graficznym i satysfakcjonującą mechaniką walki. Gra wprowadza nas w rolę "kruka", który musi zebrać dusze umarłych w różnych fantastycznych lokacjach. Mimo że rozgrywka była przyjemna i miała wiele interesujących pomysłów, nie do końca czułem, że historia wciągnęła mnie do końca. Death's Door to świetny tytuł dla fanów metroidvanii, jednak zabrakło mu pewnych elementów, które mogłyby uczynić go naprawdę niezapomnianym.
Blasphemous – 9/10
Blasphemous to prawdziwa perełka, która łączy klasyczną metroidvanię z mrocznym, religijnym motywem, inspirowanym hiszpańskim barokiem i średniowiecznymi wierzeniami. Gra jest brutalna, pełna zagadek i wymagających walk, ale to właśnie jej niepowtarzalna atmosfera przyciągnęła mnie najbardziej. Oprawa wizualna, muzyka i fabuła tworzą spójną, niepokojącą całość, która naprawdę angażuje. Przeszedłem ją z ogromną przyjemnością, a jedynym minusem było to, że niektóre fragmenty mogły być bardziej zróżnicowane w kwestii układów poziomów. Mimo to, Blasphemous to jedno z najlepszych indie, w jakie miałem przyjemność zagrać w tym roku.
Październik był miesiącem, w którym balansowałem między odświeżonymi klasykami a nowoczesnymi indie. Choć Mafia Remastered zawiodła, to Blasphemous i Death's Door dostarczyły mi wielu godzin satysfakcji. W październiku czułem, że dobre gry nie zawsze muszą być pełne innowacji – czasem wystarczy dobrze wykonana klasyczna formuła lub połączenie znanych mechanik z unikalnym klimatem.
Listopad: Miesiąc z serią Yakuza i nowy Dragon Age
Listopad okazał się miesiącem powrotów do sprawdzonych serii, które dostarczyły mi wielu godzin zabawy i emocji. Zdecydowałem się kontynuować moją przygodę z serią Yakuza, ale również sięgnąłem po inne tytuły, które pozwoliły mi przenieść się w świat pełen magii i wielkich historii.
Yakuza 3 – 8.5/10
Yakuza 3 to dla mnie bardzo udana kontynuacja, która wprowadza nowe wątki, ale nadal zachowuje to, co sprawiło, że zakochałem się w tej serii: niesamowicie barwny świat, świetnie napisane postacie i emocjonującą fabułę. Choć w tej odsłonie całość była nieco wolniejsza i nie miała takiego tempa jak poprzednie części, to momenty interakcji z postaciami i walki wciąż były satysfakcjonujące. Dużą zaletą było to, jak Yakuza 3 rozwinęła relacje między bohaterami i pokazała głębię Kazumy Kiryu, co sprawiło, że emocjonalnie związałem się z tą historią jeszcze bardziej.
Dragon Age: Veilguard – 8/10
Dragon Age: Veilguard to tytuł, który przenosi nas w klasyczny świat RPG, pełen magii, politycznych intryg i epickich bitew. Choć nie jest to tytuł przełomowy, to ma wszystkie elementy, które fani serii Dragon Age uwielbiają: głęboką fabułę, bogaty świat, w którym każde nasze działanie ma konsekwencje, i interesujących towarzyszy. Gra sprawia wrażenie jakby była częścią większej opowieści, a jej różnorodne zakończenia dają poczucie, że nasze decyzje naprawdę mają wpływ na losy świata. Mimo że fabuła nie była tak porywająca jak w poprzednich częściach, to i tak zabawa była satysfakcjonująca.
Yakuza 4 – 7/10
Yakuza 4 to kolejna część, która kontynuuje historię Kazumy Kiryu, ale z nowymi bohaterami i wątkami. Choć gra wciąż oferuje solidną zabawę, to czułem, że całość była trochę mniej wciągająca niż poprzednie odsłony. Zmiana głównego bohatera na inne postacie, jak Akiyama czy Tanimura, była ciekawa, ale wprowadziła pewne trudności w budowaniu więzi z postaciami. Walki były dynamiczne, a grafika poprawiona, jednak fabuła i tempo gry nie trzymały mnie w takim napięciu jak poprzednie części serii.
Listopad to czas, w którym nie brakowało emocji, szczególnie przy Yakuza 3 i Dragon Age: Veilguard. Obie gry oferowały ciekawe historie, chociaż zróżnicowane pod względem stylu narracji. Yakuza 3 dostarczyła mi emocji dzięki silnym więziom z bohaterami, a Dragon Age: Veilguard zaspokoiła moją potrzebę angażującej fabuły w klimacie fantasy. Choć Yakuza 4 nie powaliła mnie na kolana, to nadal była solidną grą, która utrzymała zainteresowanie. Listopad to zdecydowanie miesiąc, który dał mi szeroki wachlarz wrażeń – od miejskiej mafii po epickie intrygi w krainie magii.
Grudzień: Rok zamknięty w dwóch kontrastowych doświadczeniach
Grudzień przyniósł mieszane emocje – zarówno rozczarowanie, jak i ogromne zaskoczenie. Dwa tytuły, które ukończyłem w ostatnim miesiącu roku, różniły się pod niemal każdym względem: stylem rozgrywki, tempem narracji, a także wpływem na moje zaangażowanie. Mimo to każdy z nich zasłużył na swoje miejsce w podsumowaniu.
Persona 3 Reload – 6/10
Persona 3 Reload miała być powrotem do klasyki w odświeżonej formie. Początek rzeczywiście mnie wciągnął – wyjątkowy klimat, świetna muzyka, barwne postacie i tajemnica wokół "Dark Hour". Niestety, im dalej w las, tym bardziej czułem, że tempo gry kuleje. Druga połowa była rozwleczona i wypełniona powtarzalnymi zadaniami, które zamiast podtrzymywać napięcie, odbierały chęć do dalszej gry. Historia miała swoje mocne momenty, ale brakowało mi dynamicznych zwrotów akcji i satysfakcjonującego rozwoju postaci w końcowych aktach. Ostatecznie Persona 3 Reload pozostawiła we mnie mieszane uczucia – początkowe oczarowanie ustąpiło miejsca znużeniu, co wpłynęło na moją ocenę.
Indiana Jones and The Great Circle – 9/10
Zupełnym przeciwieństwem okazała się Indiana Jones and The Great Circle. Ta gra była niczym ekscytująca wyprawa w nieznane, pełna niespodzianek, zwrotów akcji i humoru, który idealnie pasuje do przygód słynnego archeologa. Każdy element tej produkcji wydawał się dopracowany – od wciągającej fabuły, przez interesujące zagadki, aż po dynamiczne sekwencje akcji. Podróże przez egzotyczne lokacje i odkrywanie tajemnic starożytnych cywilizacji były nie tylko świetną zabawą, ale też prawdziwą ucztą dla oka. To jedna z tych gier, które wciągają od pierwszej chwili i nie pozwalają się oderwać aż do samego końca. Świetne zakończenie roku – i zdecydowanie jeden z moich ulubionych tytułów 2024 roku.
Grudzień przypominał emocjonalny rollercoaster. Od frustracji i znużenia związanego z końcowymi etapami Persona 3 Reload, po ekscytującą przygodę z Indiana Jones and The Great Circle. Choć pierwszy tytuł nie sprostał moim oczekiwaniom, to drugi w pełni zrekompensował to rozczarowanie, dostarczając jednej z najlepszych rozgrywek w całym roku. Grudzień był idealnym zwieńczeniem gamingowego 2024 roku – przypomnieniem, że gry mogą być zarówno rozczarowujące, jak i absolutnie magiczne.
Podsumowanie roku 2024: Rok pełen wrażeń, odkryć i niezapomnianych gier
Rok 2024 był dla mnie intensywnym i zróżnicowanym czasem, jeśli chodzi o świat gier wideo. Przez te dwanaście miesięcy udało mi się ukończyć szeroki wachlarz tytułów – od mniejszych, kameralnych produkcji, po ogromne blockbustery, które na długo zapadną w pamięć. Były wzloty, upadki, rozczarowania i zachwyty, a każda gra zostawiła po sobie ślad w moich gamingowych wspomnieniach.
Rok w liczbach
Przeszedłem w sumie ponad 30 gier, w tym zarówno nowości, jak i starsze produkcje, do których chętnie wracam. Wśród nich znalazły się zarówno tytuły, które pokochałem, jak Like a Dragon: Infinite Wealth, mój zdecydowany numer jeden tego roku, jak i te, które nie spełniły oczekiwań, takie jak Diablo 4 czy remaster Mafii.
Najlepsze momenty roku
Tegoroczna gamingowa podróż obfitowała w wyjątkowe chwile. Powrót do klasycznego Crash Bandicoot 3 przypomniał mi, dlaczego pokochałem gry wideo. Z kolei zanurzenie się w rozbudowane światy gier takich jak Super Mario 3D World, Indiana Jones and The Great Circle czy Blasphemous pozwoliło mi doświadczyć magii różnorodnych gatunków – od pełnych akcji platformówek po klimatyczne metroidvanie.
Like a Dragon: Infinite Wealth nie tylko zdobyła tytuł mojej gry roku, ale również na nowo rozbudziła moją miłość do serii Yakuza, do której chętnie wracałem przez cały rok. To właśnie ten cykl gier towarzyszył mi najczęściej, od genialnego Yakuza Gaiden po solidne, choć mniej porywające Yakuza 4.
Rozczarowania roku
Nie obyło się jednak bez momentów, które rozczarowały. Diablo 4 i Pokemon Violet zyskały najniższe oceny w moim zestawieniu – obie gry miały ogromny potencjał, który niestety został zmarnowany przez powtarzalność, brak polotu i niedostatki w mechanikach rozgrywki. Również remaster Mafii pozostawił mnie z niedosytem, przypominając, że odświeżenie klasyki wymaga czegoś więcej niż tylko lepszej grafiki.
Odkrycia i niespodzianki
Rok 2024 przyniósł także pozytywne zaskoczenia. Gry takie jak Flintlock czy Death’s Door pokazały, że mniejsze produkcje mogą dostarczyć równie mocnych wrażeń co wielkie tytuły. Odkryciem była dla mnie także Greedfall, która mimo swojej niedoskonałości zaintrygowała mnie unikalnym podejściem do świata fantasy.
Patrząc w przyszłość
Zamykając rok 2024, czuję ogromną satysfakcję z tego, co udało mi się osiągnąć w świecie gier. Był to czas intensywny, pełen różnorodnych emocji i doświadczeń, które na długo zostaną w mojej pamięci. Już teraz z niecierpliwością patrzę na nadchodzące premiery i zastanawiam się, które tytuły z 2025 roku zdominują moje rankingi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz